Stambuł w 2 dni, czyli 5 faktów o największym mieście Turcji Dziesiąty raz w Turcji. Piąty w Stambule. Trzy lata minęły od ostatniej wizyty i pięć od pierwszej. Chyba czas najwyższy wrócić, prawda? Więc wróciłam. Nie na zawsze. Nawet nie na długo. Na dwa dni. Aż dwa dni. I zanim ktokolwiek z osób mnie znających, skrzywi się na myśl o kolejnej podróży w miejsce, które już tak dobrze powinnam znać – powiem tylko: okazało się, że nie znam go wcale. A może znam, ale z zupełnie innej strony? Ta wizyta była inna. Kompletnie inna od każdej poprzedniej. Teraz wszystko było nowe, nieznane, zdumiewające, ale co najgorsze – jeszcze bardziej zachęcające do kolejnych powrotów. Nie, nie… biletów jeszcze nie mam, tak tylko luźno rzucam w przestrzeń 😉 Ale do rzeczy – po tych szalonych dwóch dniach uświadomiłam sobie kilka faktów na temat Stambułu. Faktów, o których albo nie wiedziałam, albo nigdy się nad nimi nie zastanawiałam. Będzie ich pięć. Tyle, ile moich wizyt w tym mieście.
Fakt nr 1: Stambuł to nie tylko Sultanahmet.
Centralny punkt starej części miasta. Plac dookoła którego zlokalizowane są największe atrakcje i zabytki. Błękitny Meczet i Hagia Sophia. Co jak co, ale tego nie trzeba akurat przedstawiać nikomu, kto choć raz odwiedził Stambuł. Ba, podejrzewam, że nawet jeśli nie byłeś w dawnym Konstantynopolu – to akurat te dwa miejsca doskonale kojarzysz. Może ze zdjęć i filmów. I tłumu turystów. A teraz inaczej – wyobrażasz sobie być w Stambule i nie postawić stopy na tym słynnym placu? Omijać go szerokim łukiem? Nie zrobić sobie zdjęcia w pobliżu Cysterny Bazyliki? Wcześniej myślałam, że to niemożliwe. Trochę jakby profanacja samego Stambułu, prawda? Ale kiedy na chłonięcie smaków, zapachów, miejsc i samego klimatu ma się tylko dwa dni, to…
Fakt nr 2: Przepływasz Bosfor i jesteś na innym kontynencie.
O tym, że Stambuł położony jest na styku dwóch kontynentów doskonale wiedziałam. Jednak podczas żadnej z wcześniejszych wizyt nie udało mi się podziwiać jego azjatyckiej strony w inny sposób, niż spacerując po moście Galata i popijając çay w jednej z knajp z widokiem na Bosfor. Teraz ten Bosfor pokonałam. Rejs z Karaköy do Kadiköy trwał kilkanaście minut… i tyle wystarczyło by znaleźć się nieco w innym świecie. Azjatycka część zaskakuje. Tutaj czas wydaje się płynąć wolniej. Spokojniej. Ciszej. W związku z tym, nie było większego planu, który był do zrealizowania w tej mniej turystycznej części Stambułu. No może tylko przejść się słynną Bağdat Caddesi, gdzie życie kręci się wokół licznych sklepów i restauracji. Oprócz tego – żyj tu i teraz, czyli idź przed siebie. Poszłam. Małą, boczną, niepozorną uliczką. A tam – niskie, rozpadające się domy. Flaga Turcji w każdym oknie. Góra śmieci w co drugim zaułku. Gdzieś warsztat samochodowy, a może złomowisko? Sama nie wiem. Wygrzewający się w słońcu kot. Kilka kroków dalej grupka umorusanych dzieci grających w piłkę. Kobieta w chuście wieszająca pranie. Chłonę nie do końca znany mi obraz Stambułu i idę dalej. Nagle, spośród tych ledwo stojących o własnych siłach budynków wyłaniają się wysokie, przeszklone, luksusowe drapacze chmur. Małe zaskoczenie, spory kontrast. Ot, taka azjatycka rzeczywistość.
Fakt nr 3: Turecki taksówkarz – bohaterem.
Z tureckimi taksówkarzami miałam do czynienia nie raz i nie dwa. Jeden nie otworzył ust, drugi tworzył duet z Tarkanem. W taksówce kolejnego lepiej było nie oddychać, bo i bez tego człowiek stawał się nałogowym palaczem. Jeszcze inny doliczył sobie sowity napiwek… Ale ten taksówkarz był wyjątkowy. Był po prostu rozkoszny. Naszym celem było wspomniane wyżej Bağdat Caddesi. Do tej pory nie potrafię powiedzieć jak duża była odległość, którą razem pokonaliśmy. Podróż trwała prawie godzinę, z czego więcej czasu staliśmy jednak w korku. Stratę czasu nasz bohater umilał słodkim chórkiem do radiowych hitów. Coś zagadywał, coś opowiadał, w międzyczasie zakropił sobie oczy i… był okropnie nerwowy! Choć my, przyzwyczajeni do polskich realiów, prowadząc auto po tureckich ulicach dziesięć razy szybciej wyszlibyśmy z siebie i stanęli obok, on – i tak był nerwowy. Ale w jaki sposób! Jedziemy Coś idzie nie tak. Korkuje się. Powstaje chaos na drodze. Za plecami słychać jakieś krzyki. Zanim zdążyłam się odwrócić, nasz kierowca stał już po środku zakorkowanego skrzyżowania i… kierował ruchem. „Ty jedziesz tu. Ty przejedź tam. Odjedź człowieku!” – O! Był korek, nie ma korka. Odpalił więc chyba dziesiątego z kolei papierosa, żwawo wskoczył do taksówki i mknie dalej. Po dotarciu do celu, miłym głosem poinstruował nas, gdzie iść, co zjeść i życząc miłego dnia, zainkasował 30 TL. To nic, że poprzedniego dnia, prawdopodobnie za połowę tego dystansu, przyszło nam zapłacić 3 razy więcej. To nic.
Fakt nr 4: Stambuł przeszczepami stoi.
Zapytana o jedną, jedyną rzecz, z którą kojarzyłabym ostatnią wizytę w Stambule, wcale nie wspomniałabym o ekskluzywnych butikach Diora czy innego Vuittona, które oglądałam przez szybę eleganckich centrów handlowych. Nie powiedziałabym też o tym, jak to wpadłam w sidła cwanego handlarza sahlepu na Bazarze Egipskim. Może zachwyciłabym się faktem, że 3 minuty od miejsca, w którym mieszkałam, stała ona. Na wyciągnięcie ręki. Jedna, jedyna w swoim rodzaju – Wieża Galata. Ale nie – kiedy myślę o ostatniej wizycie w TYM mieście, przed oczami staje mi jeden widok – mężczyzn z czarnymi opaskami na zaczerwienionej głowie. Nie dwóch, nie kilku – a kilkudziesięciu! Wszędzie. Miałam wrażenie, że większość z nich tłoczyła się jednak na Istiklal Caddesi. Tam, gdzie się nie odwróciłam, widziałam obywatela świeżo po przeszczepie włosów. Mówili w różnych językach. Także po polsku. Jeśli miałabym jednak jakieś wątpliwości i myślała, że się przesłyszałam – spotkaliśmy się również na lotnisku i razem wracaliśmy do Warszawy. A więc tak! Do Stambułu, będącego jednym z głównych centrów transplantacji włosów na świecie, masowo nadciągają także Polacy. Zaintrygowana powszechnością tego zjawiska, po powrocie zrobiłam mały research. Jeśli wśród nas znalazłby się ktoś potrzebujący fachowej pomocy w temacie przeszczepu włosów – nie musi daleko szukać. Na naszym polskim rynku znajdziemy mnóstwo ośrodków oferujących „zwiedzanie pięknego Stambułu połączone z zabiegiem przeszczepu włosów”. Decydując się na ofertę Premium musimy jedynie spakować walizki… i zapłacić. Nawet ponad 3 tysiące euro. W pakiecie mamy jednak bilet lotniczy, transfer na terenie Turcji, opiekę tłumacza, zakwaterowanie w hotelu z pełnym wyżywieniem oraz sam zabieg. A więc spokojna Twoja głowa…
Fakt nr 5: Nic się nie zmieniło.
Nadal uzależniona jestem od Turcji. W dalszym ciągu kocham Stambuł. Dwa dni spędzone w tym mieście sprawiły, że po powrocie do Polski, czegoś było brak. Na ulicy jakoś tak cicho. Nikt nie trąbi. Ludzie stoją na czerwonym świetle. Te korki jakieś takie małe. I tłumny mniejsze. W Warszawie! Nie czuć dymu papierosowego. Kawa smakuje inaczej. Rano budzi mnie budzik, a nie muzein. No nic, po kilku dniach na nowo przyzwyczaiłam się do polskich realiów. Mimo wszystko – byle do następnego razu!
Anna Rychlewicz