Hayırlı czy Kara Cuma? Trochę poważniej o konsumpcjonizmie i religii w Turcji

28 listopada 2019

Turcy uwielbiają zakupy. Kto choć raz odwiedził kraj Atatürka, ten nigdy nie zapomni barwnych targowisk, na których kupić i wytargować można wszystko, od chińskich zabawek i podrabianego Lacoste (tzw. “genuine fake”), poprzez miejscowe rękodzieło, nieziemsko pachnące przyprawy, wszelkie odmiany słodyczy, aż po stosy warzyw i owoców, które świeżością zawstydzają zawartość niejednego polskiego zieleniaka. Ustawione w linie bankomaty stróżują na skrajach ulic niczym kapliczki tajemniczych bóstw. Turcja to kraj promocji i miejsce, gdzie na raty kupić można nie tylko pralkę albo telefon, ale i spodnie czy pomadkę. W niedzielę łatwiej jest odnaleźć otwartą drogerię niż aptekę, a ze sklepów z akcesoriami wylewają się kolczyki, apaszki, bransoletki, pierścionki bądź… muzułmańskie chusty czy tespih[1]. Zgodnie z tradycją külliye, czyli kompleksów usługowych, szpitali, zajazdów i szkół budowanych dookoła co znaczniejszych meczetów, centra handlowe znaleźć można tuż obok, albo jak w przypadku meczetu Kocatepe w Ankarze, tuż pod miejscami kultu.  

Przyzwyczajonym do chrześcijańskiego podziału na sacrum i profanum śpieszymy z wyjaśnieniem, że w religii muzułmańskiej taka granica nie istnieje. Islam jest systemem kompletnym, dotykającym każdej ze sfer życia swoich wyznawców. Wszystko co wierny czyni, powinien czynić w imię Boga – stąd pochodzi być może znana niektórym formuła bismillah – w sposób, który przysługuje się społeczeństwu i chwale Allaha. Obrotność i pracowitość nie są powodem do ujmy, przynajmniej tak długo, jak idą za nimi poszanowanie dla zasad religii oraz powszechny pożytek. Ucieleśnieniem tej filozofii są przedstawiciele tureckiego esnaf, drobni rzemieślnicy i przedsiębiorcy, dla których finansowy zysk mniejsze ma znaczenie niż poczucie, że mogą przysłużyć się innym ludziom. To właśnie tacy sprzedawcy zaproszą Was na herbatkę i do rozmowy, gdy będziecie podziwiać ich wielobarwne dywany; tacy fachowcy nie wezmą od Was zapłaty, gdy zapłakani przyjdziecie do nich z ulubionym naszyjnikiem do naprawy. 

Życie handlem nie jest więc dla tureckiej kultury niczym nowym, w obecnych czasach przybrało jednak nieco inną szatę, którą znać możemy i z polskiego podwórka. Okresy promocji i “specjalnych” okazji doprowadzają ludzi do szaleństwa, wystarczy wspomnieć tłumy walczące w Lidlu o karpia. Oczywiście mieszkańcy Turcji nie biją się o typowo wigilijną rybę; nie oznacza to jednak, że nie ogarnia ich przedsylwestrowa gorączka.

Wszystko zaczyna się w ostatnim tygodniu listopada, gdy i w Polsce doświadczyć możemy oczekiwania na Black Friday albo wręcz całego Black Week. Amerykański zwyczaj “nadzwyczajnego” obniżania cen tuż po Święcie Dziękczynienia na stałe zagościł w kraju nad Bosforem. Turcy kupują ubrania, sprzęt AGD, wymarzone wakacyjne wycieczki i niestety, nie zawsze kierują się przy tym rozsądkiem, jednak to nie zakupowe szaleństwo sprawiło, że Black Friday wywołuje mieszane uczucia. Wszystko przez to, że kulminacyjny punkt akcji promocyjnych przypada na piątek, dzień święty dla islamu. Jego nadejście pobożni obywatele przypominają formułką Hayırlı Cumalar, czyli “błogosławionego” albo po prostu “dobrego” piątku. A błogosławiony piątek oczywiście nie może być czarny, wszak kolor ten kojarzy się ze wszystkim co smutne i złowrogie. Muzułmanie, szczególnie ci bardziej konserwatywni zaczęli bojkotować akcję, więc specjaliści od marketingu zmuszeni byli do skonsultowania sytuacji z wydającym fatwy (muzułmańskie opinie prawne) centrum Diyanet, Ministerstwa ds. Religii, które zaleciło skorzystanie z alternatywnych nazw. To dzięki nim, zamiast nazwy Black Friday czy Black Week w Turcji stosowane jest raczej określenie Efsane albo Muhteşem Günler, czyli Bajeczne bądź Wspaniałe Dni.

Wielokrotnie już podkreślaliśmy, że społeczeństwo tureckie jest w znacznej części muzułmańskie, jak wytłumaczyć więc można to, że co najmniej od połowy listopada w centrach handlowych pojawiają się bombki, choinki i roześmiani mikołajowie oraz, a jakże, “świąteczne” okazje? Co prawda według islamu Jezus jest uważany za jednego z proroków, nie poświęcone są mu jednak żadne święta, a już na pewno nie takie, które miałoby wspominać jego narodziny z dziewicy czy pochodzenie od Boga, tych dwóch ostatnich dogmatów muzułmanie bowiem nie uznają. Powód jest dość prozaiczny. Zarówno obchody Nowego Roku jak i święto Bożego Narodzenia to elementy obcej dla Turków tradycji, które na grunt Anatolii przeszczepione zostały za sprawą zachodniej, szczególnie amerykańskiej kultury popularnej. I choć słynna reklama Coca-Coli z ciężarówką Świętego Mikołaja nigdy nie została w Turcji wyemitowana, to dla przeciętnego obywatela naszego ulubionego kraju granice pomiędzy Nowym Rokiem i Bożym Narodzeniem są właściwie niewidoczne – jeśli wywołuje to Wasze zdziwienie, to pomyślcie, czy typowy Polak wie, kiedy wypada Ramadan? Koniec grudnia to już po prostu globalnie czas światełek, czerwonych kubraków, reniferów i prezentów, a jeśli prezentów, to oczywiście i kampanii reklamowych, do których kreacji wykorzystuje się wszelkie możliwe symbole, niekoniecznie ze znajomością ich pierwotnego znaczenia. I tutaj nawiązywanie do tradycji krajów zachodnich wywołuje nieraz gniew co bardziej konserwatywnych warstw tureckiego społeczeństwa, jednak w przeciwieństwie do sytuacji z Black Friday, narzekania i skargi nie sprawiają, że z ulic Stambułu, Ankary czy Antalyi znikają sylwestrowo-bożonarodzeniowe girlandy i zabawki. Nie zdziwcie się więc, jeśli podczas zimowej wycieczki do Turcji powita Was szeroko roześmiany Święty Mikołaj reklamujący najnowszą noworoczną akcję promocyjną.

[1] Składające się z 33 lub 99 paciorków sznury modlitewne, które pobożnym muzułmanom służą do wspominania imion Allaha, ale dla wielu młodych Turków spełniają raczej rolę zajmującego ręce akcesorium.

Anna Banasiak

Scroll to Top