Najbardziej absurdalne skargi, czyli co polski turysta przywozi z wakacji

9 października 2019

Sezon wakacyjny mamy już za sobą. Mogłoby się wydawać, że wszystkie okołowakacyjne tematy również. Nic bardziej mylnego! Z ostatniej chwili – problemy turystów, złość, rozczarowanie, rozgoryczenie. Do szarej, polskiej rzeczywistości, chcielibyśmy jednak dorzucić kilka promieni słońca. Tego, które świeciło za mocno. Za bardzo nagrzewało zbyt miałki piasek, który wchodził tu i ówdzie. Na tym leżaku, którego kolor kompletnie nie współgrał z kolorem naszego bikini. Nie Kochani, to nie jest żart! Ba, to nie jest nawet scenariusz kolejnej części „Last minute”. To samo życie.

Jako turyści widzieliśmy już wiele. Większego wrażenia nie robi na nas opóźniony lot, pełzające stworzenia nieoficjalnie zakwaterowane w naszym luksusowym apartamencie czy monotonne, skrupulatne kopiowane menu przez siedem kolejnych dni tygodnia. Na tych naszych wyczekanych, wyśnionych i wymarzonych wakacjach zdarzają się jednak rzeczy, które filozofom się nie śniły. A jeśli nawet, to ciężko byłoby je jednoznacznie zakwalifikować – bo horror to czy komedia? Oceńcie sami.

Zdarza się, że na dobre jeszcze nie rozpoczęliśmy swoich wakacji, a już mnożą się kolejne niedogodności. Taką najbardziej podstawową jest oczywiście opóźniony lot. W tym jednak nie ma nic dziwnego – chyba każdemu puściłyby nerwy, gdyby czas, który mógłby już przeznaczyć na rezerwowanie leżaka przy basenie, musiałby spędzać w oczekiwaniu na samolot.

Możemy być pewni, że nawet jeśli ten odleci o czasie, na pokładzie znajdzie się coś, na co będziemy mogli się poskarżyć. Długo czekać nie musimy… Okna! Ale i z tymi sprawa nie jest taka oczywista, bowiem jedni turyści skarżą się na to, że choć w samolocie było duszno, nie dało się ich otworzyć, za to inni mieli z nimi zupełnie inny problem – przez otwarte okna zrobił się na pokładzie przeciąg.

Jeśli już udało nam się szczęśliwie dotrzeć na miejsce tym opóźnionym samolotem z pozamykanymi oknami, zostaje zakwaterowanie w pokoju. Żyje się raz, od roku oszczędza na wakacje, więc wybieramy ten z wyższej półki. Balkon z widokiem na morze – jest. Klimatyzacja – może się przydać. TV – w końcu mamy czas, żeby w spokoju pooglądać telewizję. Ale co tu oglądać, kiedy brak jest jakiegokolwiek polskiego kanału. Żeby TVP Polonia w Turcji nawet nie było? Toż to skandal.

Ochłonęliśmy już po pierwszej złości, czas zrobić mamy rekonesans okolicy. Zaczynamy od najważniejszego – od miejsca, w którym każdego dnia punkt 7, stawimy się z ręcznikiem pod pachą, aby zarezerwować sobie co lepszą miejscówkę. Stajemy i patrzymy. I własnym oczom nie wierzymy. Te leżaki i parasole, które w katalogu w biurze podróży miały idealnie seledynowy odcień, w rzeczywistości przypominają zgniłozielone coś… I nie chodzi wcale o to, że ta barwa będzie nie tak odbijać promienie słoneczne, o nie. Tutaj chodzi o to, że one kompletnie nie pasują do koloru naszego bikini, które zakupione zostało specjalnie na okazję tychże wakacji.

Kompletnie rozczarowani szukamy szczęścia dalej… Zapuszczamy się na pobliską plażę. Szum morza ukoi najbardziej skołatane nerwy, a miękki piasek pod stopami zrelaksuje jak najlepszy masaż. Jak się jednak okazuje nie wszystkich! Dla jednych będzie on zbyt nagrzany. Innych, zbyt żwirkowaty, będzie ranił stopy. Najgorszy jest jednak ten zbyt miałki. Dlaczego? Bo wszędzie włazi.

Po plażowaniu, czas skorzystać z tego opłaconego all inclusive. Dumnie wkraczamy do restauracji. Mijamy półmiski z owocami, patery z ciastami, nalewaki z regionalnymi piwami (które odegrają tutaj jeszcze kluczową rolę), mięsa, kebaby i inne rolady… I jak tu się najeść, kiedy schabowego brak? Kiedy zamiast klusek śląskich serwują jakieś faszerowane pizze? Kiedy zamiast klasycznej maślanki, podają słoną i wodnistą ciecz? Rozczarowanie na całej linii. Nic to, po powrocie do pokoju, skosztujemy tego kabanosa przywiezionego (na czarną godziną) z Biedronki, a teraz uraczymy się zasobami baru. Ale i z tymi ostrożnie! Warto mieć się na baczności, bowiem historia zna takie przypadki, kiedy po powrocie z urlopu, żona złożyła skargę do biura podróży na „zbyt mocne drinki serwowane przez hotelowych barmanów, po których mój małżonek nieco zbyt rubasznie śmiał się i podrywał kelnerki”. 

Picie piciem, ale ukoronowanie wakacyjnej biesiady byłyby jakieś tańce. Najlepiej przy swojskich, doskonale nam znanych nutkach Zenka Martyniuka. Kiedy ociężali podnosimy się zza stołu i lekko chwiejnym krokiem zmierzamy w stroję parkietu, z głośników leci nic innego jak tylko jakiś Tarkan, w którym skrycie podkochuje się nasza nastoletnia córka. Zrezygnowani zmierzamy do hotelowego pokoju na zasłużony odpoczynek. Zapadamy w błogi sen, z którego ino świt wyrywają nas codzienne śpiewy muezzina. Wakacje zmarnowane.

Ciężko powiedzieć, czy to chęć odreagowania po wakacjach czy realna chęć otrzymania odszkodowania. Trudno ocenić czy skarżąc się na słońce, które zbyt jasno świeciło czy ocean, który nas za bardzo chłodził, liczymy na pieniężne zadośćuczynienie. Jedno jest pewne – ten tekst nie miał na celu ośmieszenia polskiego turysty, a jedynie zobrazowanie tego, na co zwykliśmy narzekać wówczas, gdy powodów do narzekań tak naprawdę nie mamy. Jest on zbiorem perełek, które przywożą turyści składający roszczeniowe wizyty w biurach podroży tuż po powrotach z wakacji… Z perspektywy czasu – czy mieliśmy na co narzekać?

Anna Rychlewicz

Artykuł powstał we współpracy z pracownikami biur podróży na podstawie oryginalnych skarg polskich klientów 

Scroll to Top